Facebook uważa, że o niczym innym nie marzę w nadchodzące wakacje, jak o skakaniu od jednego do drugiego ezoteryczno-rozwojowo-świadomościowego festiwalu, których namnożyło się w Polsce ostatnio, jak grzybów po deszczu. Co chwilę podtyka mi pod nos reklamy tych festiwali. Facebook się myli. Oto kilka rzeczy, których naprawdę nie znoszę:

  1. spanie w namiocie
  2. gdy ludzie, którzy używają orzechów piorących, a zamiast dezodorantów (aluminium! ftalany!) nacierają się paczulą, chcą się przytulać na powitanie (to zawsze jest wydłużony uścisk)
  3. mężczyzn, którzy kilka razy zażyli ayahuaskę, albo polizali amazońską żabę i odkryli bazowe sprawy typu empatia i nie bycie ostatnim chamem i już im się wydaje, że są duchowymi przewodnikami (takie festiwale to ich środowisko naturalne, jak sawanna dla antylop)

Ponieważ uwielbiam wiedzieć, co w polskiej trawie piszczy (że nie jest to antylopa, to raczej jasne, antylopy nie piszczą, tylko biegają po sawannie, a podniesiony ogon to w ich w języku oznaka miłości), to wchodzę w reklamy proponowane przez Facebooka i czytam programy “festiwali świadomościowych”. Idę nawet tak daleko, że czytam wszystkie biogramy prowadzących. 

I co widzę? Otóż widzę, że większość z tych prowadzących to kobiety (co mnie nie dziwi).

Następnie widzę, że część z tych kobiet powołuje się na certyfikacje i szkolenia, które odbyła (i słusznie). 

Widzę też, że autorzy tych metod i szkół to w 90% mężczyźni (szkoła Johna Hawkena, szkoła ​Shachara Caspi, metoda Wima Hofa, medytacje Osho, metoda Hellingera, biodanza (metoda stworzona przez Rolando Toro) i tak dalej. I tak dalej. I tak dalej. 

Ja nie mam z tym problemu. Niech sobie chłopaki mają swoje metody, szkoły i certyfikacje. Ja jestem tylko ciekawa, czemu tak mało kobiet tworzy swoje metody, szkoły i certyfikacje?

Zapewne niektóre prowadzące z “festiwali świadomościowych” powiedziałoby tak: “Metody, szkoły i certyfikacje to energia męska. Dla kobiet to niezdrowe. Żeńska energia to przyjmowanie prezentów, chodzenie w długich, zwiewnych sukniach, miękkość i promienność. Niech mężczyźni spełniają się w tworzeniu (tfu) metod. My potańczmy na łące. Taniec spontaniczny i intuicyjny”.

I w tym momencie ja wsiadam do małej łódki i odpływam po horyzont, do miejsca do którego nie docierają dźwięki instrumentów nastrojonych w 432 Hz i nauki przewodników z polskich festiwali świadomościowych. 

Metody, szkoły i certyfikaty to nic innego, jak sposoby na budowanie kapitału intelektualnego. Czy uważam, że fajnie by było, gdyby kobiety budowały większy kapitał intelektualny?

Hell yeah! (i tutaj znowu narażam się co poniektórym, bo jak twierdzą, nawet słowo “hello” jest niefajne, ponieważ zawiera w sobie słowo “hell” – piekło). Hellloł, każdy niech sobie wierzy w co chce, ale ja przychodzę z taką myślą:

Dziewczyno, jak czujesz potencjał do stworzenia swojej metody lub szkoły – zrób to! 

Bardzo często obserwuję u kobiet specyficzny brak pewności siebie (tu nie chodzi o brak pewności siebie w znaczeniu bycia zbyt nieśmiałym, by flirtować z barmanem, chodzi o niepewność związaną z tym, czy nasz autorski wkład jest wartościowy (są bardzo ciekawe badania nad tzw. “confidence gap” między kobietami a mężczyznami).

Dlatego kobiety często chcą, aby je ktoś namaścił. Są gotowe zapłacić naprawdę dużo, aby ktoś (najczęściej jakiś mężczyzna) powiedział “dobra, jesteś gotowa, możesz robić to, co umiałaś od 10 lat, dzięki za 10 tysięcy dolarów, faktury wystawia pani Basia” i wręczył im dyplom.

Oczywiście przesadzam.

Dyplomy mają sens.

Certyfikacyjne ścieżki mają sens.

Fajnie, że tylu mężczyzn tworzy swoje metodogie i ich uczy.

Ale dziewczyno, jeśli czujesz potencjał do stworzenia swojej metody lub szkoły – zrób to! Namaść się sama.