Bardzo dużo z osób boi się, że w trakcie swoich marketingowych starań zacznie wyskakiwać odbiorcom z lodówki. Skoki z lodówki wskoczyły na listę rzeczy be, na której są czcionka Comic Sans, zaczynanie maili od słowa „witam” oraz zabielacz w proszku do kawy.

W tej obawie przed wyskakiwaniem z lodówki zapominamy o jednej rzeczy – nasz odbiorca nie siedzi przy lodówce. I to od dawna już. Siedzi w oku cyfrowego cyklonu. Jest bombardowany tysiącami cyfrowych impulsów. Jeśli nie będziemy skakać, to bardzo możliwe, że nas po prostu … nie zauważy.

Co nie znaczy, że wyskakiwanie i sprzedaż są emocjonalnie łatwe. Ja sama musiałam w ostatnich dniach wysłać sporo maili, których esencja zawierała się w prostym “kup, warto”. I momentami czułam się przy tym, no, dziwnie. Ja też wolałabym, żeby wystarczyło, żebym napisała raz “wrota otwarte” i odpowiednia liczba uczestników przybiegła by do mnie. Ale to tak nie działa.

Dlatego musisz mieć ŚCIĄGĘ.

Kwestia wyskakiwania z lodówki sprowadza się też do pytania, kto wyskakuje i z czym. Wujek Witek w klapkach z kabanosem? Zbigniew Ziobro z kodeksem? Czy może jakaś zdolna bestia z czymś o wiele bardziej smakowitym? Boimy się wyskakiwania, bo nie zawsze wierzymy, że to co robimy, jest dobre.